Rzym 2014

Loreto

Bari

San Giovanni Rotondo

Monte Sant'Angelo

Kanonizacja Jana Pawła II i Jana XXIII

Dzień kanonizacji zakończył się w taki sposób, że po powrocie do hotelu i spożyciu obiadokolacji szybko poszliśmy spać. Oczywiście i w pokoju, i przy stole było także mnóstwo rozmów i wymiany wrażeń między uczestnikami naszej pielgrzymki. Pewnych przeżyć i doświadczeń nie da się po prostu schować w sercu i milczeć. Matka Boża to potrafiła, ale podejrzewam, że i Ona o wielu sprawach rozmawiała ze św. Józefem ;-) Trzeba wiedzieć, komu i kiedy powiedzieć to, co dzieje się w sercu. Józef był nie tylko Jej Opiekunem, ale i Mężem, a żony powinny dzielić się z mężami tym, co dzieje się w ich sercach ;-)

Rano wyruszyliśmy z Pescary jeszcze dalej na południe Włoch, do Bari.

01-listki-laurowe   02-ogrod

 Zanim jednak wyjechaliśmy, w ogrodzie hotelowym narwałam liści laurowych. Używam ich teraz w kuchni i bardzo sobie chwalę. Dodaję 1/3 liścia do wywaru, bo daje dużo więcej aromatu, niż suszony, kupowany w sklepie. Ot, taka kulinarna pamiątka. Nie jesteśmy jakimiś wielkimi smakoszami, ale staramy się miejsca, w których jesteśmy, poznawać także poprzez zmysł smaku. Z ostatniej podróży do Jerozolimy przywieźliśmy np. słoiczek dżemu pomarańczowego, wyrabianego przez siostry elżbietanki z Domu Polskiego. A ostatnio córka, będąc we Francji i znając pasje rodziców, przywiozła nam "coś" z gruszek, bo byli w fabryce, gdzie te owoce są przerabiane. Piszę: "coś", bo jeszcze nie wiem do końca, czym jest jeden z prezentów i jak to zaklasyfikować. W jednym słoiku jest takie "coś" płynne z gruszek, a w drugim „zwyczajna" marmolada gruszkowa. No i były też sery francuskie, ale te już spożyliśmy. Okrutnie „pachniały" :D

O północy wyjechaliśmy do Rzymu. Nasi kierowcy podwieźli nas w pobliże Zamku św. Anioła, skąd piechotą doszliśmy do via della Traspontina. Stamtąd mieliśmy ok. 50 m do via della Conciliazione (ul. Pojednania), która cała była już (o 3.30) zapełniona ludźmi.

Ludzi cały czas przybywało. Potem dopiero dowiedzieliśmy się, że nasza znajoma, która ok. godz. 4-ej rano była pod Zamkiem św. Anioła, już tam została, bo nie dało się podejść bliżej.
Podczas beatyfikacji było inaczej: na głównej ulicy, prowadzącej do Placu św. Piotra, nie było ludzi; zaczęto na nią wpuszczać dopiero ok. 6-j rano. Teraz via della Conciliazione była pełna, a na Plac planowano wpuszczać pielgrzymów od godziny 5ej.

I znowu, jak trzy lata wcześniej, rozpoczęło się czekanie. I stanie. Niestety, nie mieliśmy ze sobą nawet najmniejszego stołeczka, a ścisk był tak wielki, że nie było szans, by usiąść na ulicy. Teraz żartujemy z Piotrem, że to była nasza najdłuższa stojąca Msza św. Usiedliśmy dopiero o 13ej, nie licząc 10 min., podczas których papież Franciszek głosił kazanie. Ojj, jak wtedy żałowaliśmy, że nie mówił dłużej ;-) moglibyśmy dłużej posiedzieć. Problem był bowiem w tym, że po to, byśmy mogli usiąść na ulicy, na kurtkach, trzeba było kooperacji okolicznych osób, by jakoś to zrobić ;-)
Zresztą zdjęcia mówią same za siebie.

kan01kan02kan03kan04kan05kan06

Z perspektywy dnia dzisiejszego coraz wyraźniej dostrzegam, jak bardzo cały wyjazd na kanonizację papieży odbywał się pod opieką Maryi.

W planie wyjazdu przed dniem kanonizacji mieliśmy pobyt w Loreto (pisane przez jedno „t" - pisane przez dwa „t" - Loretto – znajduje się niedaleko Warszawy).

loreto1loreto2loreto3loreto4loreto5

W sanktuarium w Loreto według starej tradycji, współcześnie potwierdzonej przez odkrycia historyczno – archeologiczne, przechowywany jest dom nazaretański Niepokalanej Matki.
Ziemskie mieszkanie Maryi składało się dwóch pomieszczeń: groty wykutej w skale (czczonej do dzisiaj w bazylice Zwiastowania w Nazarecie) i części dobudowanej z kamienia, przylegającej do skalnej ściany.

Według tradycji w 1291r., kiedy krzyżowcy zostali ostatecznie wyparci z Palestyny i stracili ostatnią twierdzę - port Akkon, domurowana część domu Maryi została przeniesiona przez "aniołów" najpierw do Trsatu (dzisiejsza Chorwacja) a następnie, 10.12.1294r., do Loreto.

loreto12loreto6loreto7loreto8
Obecnie, na podstawie dokumentów archiwalnych, studiów filologicznych i ikonograficznych oraz wykopalisk archeologicznych, dokonanych w Nazarecie i pod Św. Domkiem w Loreto, coraz bardziej utwierdza się hipoteza, że kamienie, z których zbudowany jest Św. Domek zostały przywiezione do Loreto statkiem przez rodzinę Aniołów (De Angelis), rządców Epiru.
Odnaleziony niedawno dokument z września 1294r. podaje, że Nicefor Anioł, despota Epiru, dał w posagu swojej córce Ithamar, wychodzącej za mąż za Filipa z Taranto, syna Karola II, króla Neapolu, oprócz wielu różnych dóbr także: "Święte kamienie wyniesione z Domu Naszej Pani, Dziewicy, Matki Bożej".
Znaleziono też, zamurowane wśród kamieni Św. Domku, 5 krzyży z czerwonego materiału, należące do krzyżowców lub, co bardziej prawdopodobne, do członków jednego z zakonów rycerskich, które w średniowieczu broniły Ziemi Świętej. W tym samym miejscu znaleziono skorupy strusiego jaja. Symbolizowało ono kiedyś w Palestynie tajemnicę Wcielenia.

Jest faktem, że Św. Domek, tak ze względu na swoją strukturę, jak i materiał budowlany (kamień), jest zjawiskiem obcym dla kultury i miejscowych zwyczajów budowlanych z okolic Loreto. Ponadto porównanie techniczne Świętego Domku z Grotą w Nazarecie wykazały, że stanowiły one kiedyś jedną całość. Potwierdza tradycję także współczesne studium o sposobie obróbki kamieni, z których jest zbudowany Św. Domek, tj. na sposób Nabatejczyków, rozpowszechniony w Galilei w czasach Chrystusa. Santa Casa musiano przewieźć do Włoch w zasadzie w całości, o czym świadczy chociażby zachowana zaprawa murarska między kamieniami, wykazująca cechy stosowanych w dawnej Palestynie technik budowlanych. Wielkie znaczenie mają także znaki, znajdujące się na kamieniach, a wyryte, zdaniem ekspertów, przez chrześcijan pochodzenia żydowskiego i bardzo podobne do znajdujących się w Nazarecie.

Kiedy w czwartek wyjeżdżaliśmy na pielgrzymkę, pogoda dopisywała. Znaczy to tylko tyle, że nie było gorąco, nie było bardzo słonecznie i że deszcz mocno nie padał. To najlepsza pogoda do podróżowania. Natomiast w piątek rano w Hluboce powitała nas mgła. Niesamowite było spoglądać w stronę pobliskiego wzgórza – i nie widzieć go z powodu mgły.

hlubok1-mgla
Na placu, gdzie „nocował" nasz autokar, widzieliśmy największe w życiu mlecze. Lub coś mleczopodobnego. 

hlubok2-mleczyk

Niesamowite (i bardzo wygodne) jest to przemieszczanie się z jednego państwa do drugiego bez żadnej kontroli, zatrzymywania, sprawdzania i przepytywania. Zmieniały się tylko napisy nad przydrożnymi barami i restauracjami. No i teksty na billboardach, o których już wspominałam.
Pierwsze miejsce u mnie zajął tytuł „Super wapku za babku", a u Piotra „Chytry telefon" ;-) No i przecudowne „Grilovaci klobasy" :D

bilboard1-klobasybilboard2-chytrybilboard3-super-wapku

A potem pojawiły się góry:
Cóż można powiedzieć o górach, czego by już o nich nie powiedziano? ;-)

Pielgrzymka zaczęła się wcześnie rano w czwartek. Przed nami była długa droga do Czech, do miejscowości Hluboká nad Vltavou.
Wbrew wszelkim wcześniejszym obawom nie dokuczał mi ani kręgosłup, ani krążenie. Nie było w autobusie nadmiernego gwaru i podróż naprawdę upływała bardzo miło i spokojnie.

Echh, ta ludzka wyobraźnia. Kolejny raz okazało się, że nie powinno się na niej opierać, podejmując decyzje. Człowiek nie jest w stanie po prostu przewidzieć przyszłości, a nawet jej uprawdopodobnić. Zarówno w dobrym, jak i w złym, tzn. przewidzieć zarówno zagrożenia, jak i ewentualne spodziewane korzyści. A jednak ciągle się próbuje tego dokonać, a to zajmuje tyle czasu, tyle energii.
Powoli się tego uczę – bycia tu i teraz.
No i w tamten czwartek byłam w autobusie.

Na początku poznaliśmy naszego pilota, pana Jacka, który świetnie mówi po włosku, a dodatkowo zna Włochy i Włochów. Oprócz naszej grupy, zorganizowanej przez ks. Stanisława, w autobusie byli ludzie z różnych stron Polski, a nawet spoza niej. Okazało się, że oprócz ks. Stanisława, który był duchowym opiekunem tego wyjazdu, jechał z nami misjonarz, salezjanin z Białorusi, ks. Kazimierz. Co 3 – 4 godziny zatrzymywaliśmy się na postój.

Zaczęłam rozkoszować się tym czasem, w którym nie musiałam podejmować żadnych ważnych decyzji, i mogłam skupić się na tym, by oglądać, rozmawiać, słuchać, iść, siedzieć – być. To już wtedy, podczas drogi, zaczął się dla mnie czas odpoczynku.

Po południu odmówiliśmy litanię do św. Faustyny i bł. (jeszcze) Jana Pawła II. Niemalże w tym samym momencie po tej stronie drogi, którą widziałam, pojawiła się tęcza. Towarzyszyła nam aż do końca modlitw.

tecza1

Tak, tęcza podczas deszczu to nic dziwnego. Jednak ważny jest moment jej pojawienia się. Tak samo przecież było w Birkenau podczas pielgrzymki papieża Benedykta XVI w 2006r.

 tecza2

Pan Bóg mówi do człowieka cały czas. Nawet gdy milczy ;-) Warto szeroko otworzyć oczy, uszy, serce, by dostrzec te drobne, ogromnie delikatne znaki Bożej obecności.

Już któryś raz z rzędu przekonuję się, że coś, co rozpoczyna się w jakimś konkretnym momencie, tak naprawdę swój początek ma w innym czasie, w innym miejscu. Zaraz to wyjaśnię.
 
Nasz wyjazd na kanonizację swój początek miał w momencie beatyfikacji papieża Jana Pawła II. To wtedy zrodziło się z nas pragnienie, by uczestniczyć też w Rzymie w jego kanonizacji. Bo od pragnienia wszystko się zaczyna.
 
Po drodze, naturalnie, pojawiają się przeszkody. I to najrozmaitsze. Pierwszym była data kanonizacji. Gdyby odbyła się ona w ubiegłym roku (a takie słuchy pojawiły się latem 2013r.), wówczas żadną miarą na kanonizacji byśmy nie byli. Prozaiczne przyczyny: brak urlopu i brak pieniędzy. Papież Franciszek ogłosił jednak, że uroczystość ta odbędzie się w kwietniu 2014r. Jedna przeszkoda zniknęła automatycznie – urlop w nowym roku nam przysługiwał. Nadal jednak pozostawała kwestia finansów.
 
Odkąd zaczęliśmy wojażować, ustaliliśmy, że robimy to wspólnie. To oznacza automatycznie, że na każdy wyjazd potrzebne są dwa razy większe pieniądze. Na mój wyjazd pieniądze były. Na wyjazd Piotra – nie. I tu pojawia się czynnik praktycznej nadprzyrodzoności, jak to określamy ;-) Staramy się mieć na względzie wolę Pana Boga wobec nas. Dlatego po prostu na modlitwie powiedzieliśmy Mu, że tak odczytamy Jego wolę. Jeżeli do grudnia dla Piotra pieniądze się znajdą, to będzie dla nas znak, że On naszym planom błogosławi i je popiera. Jeśli nie, że mamy z wyjazdu zrezygnować. My możemy dać swoje ręce, umysł, by poprzez dodatkową pracę otrzymać dodatkowe wynagrodzenie. Ale tę dodatkową pracę musi nam On „załatwić".